środa, 17 sierpnia 2022

Sposób, w jaki Selena Gomez sprzedaje nam "Rare Beauty", jest moralnie paskudny

Wyobraź sobie, drogi czytelniku, że zakładam markę, której misją ma być celebracja naturalności, akceptowania swojego ciała takim, jakim jest i nie zakrywanie go ze wstydem, a potem... próbuję Ci sprzedać gorset wyszczuplający. 

Mam ogromny problem ze sposobem, w jaki Selena Gomez sprzedaje swoją markę produktów do makijażu. 

Nie dlatego, że jest kolejną celebrytką, tworzącą swoją markę beauty. Nie dlatego, że jej produkty są drogie i nawet nie za ich jakość, która jest podobno naprawdę niezła. Mam z tym wszystkim problem przez sposób, w jaki Selena próbuje mi sprzedać swoje szminki i bronzery. 

Jesteś naturalnie piękna, kup sobie mój bronzer

No dobrze - zacznijmy może od odniesienia się do samych opisów marki. 

"Rare Beauty is breaking down unrealistic standards of perfection. "

W jaki sposób? Wypuszczając na rynek milionową czerwoną szminkę i róż na policzki? Bo jeśli tak, to nie robi kompletnie nic ponad to, co robią już na rynku od wielu lat tysiące innych marek makijażowych.

"This is makeup made to feel good in, without hiding what makes you unique—because Rare Beauty is not about being someone else, but being who you are."

Ten opis jest dla mnie autentycznie zabawny, bo nie jestem w stanie pojąć, jak można pisać, że tworzy się coś, co ma na celu "nie ukrywanie tego, co czyni nas wyjątkowymi" i co jednocześnie jest... marką makijażową. Tak, wiem, co autorka miała na myśli - chodzi o niezasłanianie się makijażem i niechowaniem się za nim, co czyni to stwierdzenie jeszcze bardziej komicznym, bo żeby makijaż czegoś nie zakrywał, najlepiej jest go chyba na siebie nie nakładać. Rozumiem koncepcję stojącą za podkładem, który nie ma pełnego krycia, ale Seleno, mamy już takich na rynku dużo, nie potrzebowaliśmy jeszcze twojego. Poza tym - o ile podkład o małym lub średnim kryciu może trafić w czyjeś preferencje, o tyle słabo kryjący eyeliner czy cień do powiek będzie produktem po prostu złym, bo od nich się wymaga dobrego krycia i dużej trwałości. Tak, Selena ma w swojej ofercie oba te produkty. Oba mają normalne, mocne krycia. 

​"I think Rare Beauty can be more than a beauty brand—it can make an impact. I want us all to stop comparing ourselves to each other and just start embracing our own uniqueness."

I znowu - w jaki sposób? Co takiego robi błyszczyk Seleny, czego nie robi każdy błyszczyk z Rossmanna? W jaki sposób róż na policzki ma sprawić, że przestanę się porównywać do innych? Chyba że tylko róż Seleny to potrafi, a każdy inny jest zły i przyczynia się do rywalizacji wśród kobiet. 

“Being rare is about being comfortable with yourself. I’ve stopped trying to be perfect. I just want to be me.”

W jaki sposób malowanie produktami Rare Beauty się ma mi pomóc czuć się bardziej komfortowo ze sobą? W jaki sposób robienie sobie makijażu ma się przyczynić do zaprzestania pogoni za doskonałością? 

Wszystkie te slogany budzą we mnie ogromne zażenowanie, bo są ze sobą po prostu sprzeczne. Makijaż to coś, co dziewczyny i kobiety robią, żeby poczuć się ładniej. Lepiej. Żeby się poprawić. Żadne ckliwe wynurzenia o akceptowaniu swojej wyjątkowości nie zmienią tego, że jeśli się malujesz, robisz to z intencją poprawy swojego wyglądu. Nikt nie robi sobie makijażu żeby "być bardziej sobą" czy "przestać próbować być idealną"; jest dokładnie odwrotnie. Równie dobrze można by próbować sprzedać ludziom dietę odchudzającą pod przykrywką celebracji wyjątkowości swojego ciała. 

We are on a mission to help everyone celebrate their individuality by redefining what beautiful means. We want to promote self-acceptance and give people the tools they need to feel less alone in the world. ​

Cały opis tej marki to po prostu wyrzucanie z siebie ckliwych zdań o samoakceptacji i celebrowaniu swojej wyjątkowości. Nie ma to absolutnie żadnego pokrycia w tym, co marka ma swoim klientom do zaoferowania. Z jednej strony chce nam sprzedać poczucie bycia akceptowaną, z drugiej - ma dla nas szereg produktów, które istnieją po to, żeby zmienić i poprawić to, jak wyglądamy. 

I pewnie nie byłabym wobec Rare Beauty tak cyniczna, gdyby była to marka tworząca produkty do pielegnacji, nie makijażu. Serio, wtedy całe to gadanie o naturalności miałoby więcej sensu. Ale podkłady, korektory, eyelinery i szminki... serio?

Our vision is to create a safe, welcoming space in beauty—and beyond—that supports mental well-being across age, gender identity, sexual orientation, race, cultural background, physical or mental ability, and perspective. ​

O, super, czyli teraz można robić sobie makijaż bez względu na kolor skóry czy orientację seksualną? Nowe, nie znałam. Lecę dodać produkt do koszyka. 

We believe in the beauty of imperfections.

Sprzedając korektory?

We champion authenticity and positivity.

Autentyczność? Okej, no to może... no make up?

Makijaż a pewność siebie i akceptacja swoich niedoskonałości

Pamiętam, jak uczyłam się wychodzić z domu bez makijażu. Pamiętam, jakie to było dla mnie trudne i nienaturalne. Jak niekomfortowo się z tym czułam, bo zawsze miałam przecież pomalowane rzęsy, podkreślone kredką oczy i podkład na buzi. Bez tych rzeczy czułam się w jakiś sposób obnażona. 

Przyzwyczaiłam się bowiem do tego, że ludzie widzą poprawioną wersję mnie. Do takiej ich przyzwyczaiłam. Ich i siebie, bo z czasem przestałam lubić swoją twarz taką, jaka jest. Naturalną i surową. Niepoprawioną. 

I mimo że malowałam się na co dzień naprawdę delikatnie - wiele osób mogłoby to uznać za no make-up make-up - to i tak rezygnacja z wytuszowanych rzęs i podkładu na cerze wiele mnie kosztowała. Dużo więcej, niż bym chciała. Bo zapomniałam już, jak to jest być okej z samą sobą, być okej z buzią, którą mam, która bywa zmęczona, na której miewam rozszerzone pory czy wypryski. 

Nie, to nie makijaż nauczył mnie akceptacji swojej naturalności. To brak makijażu to zrobił. Makijaż wręcz wygenerował cały problem.

Dlatego nie mieści mi się w głowie, że można sprzedawać markę makijażowa pod uroczymi hasełkami o akceptacji swojej naturalności. Makijaż może cię co najwyżej nauczyć, jak swoje "niedoskonałości" ukryć, a nie celebrować. Z tego co wiem, Selena nie ma w ofercie produktów podkreślających pory skóry czy pryszcze. 

Dużo rozsądniejszą i odważniejszą decyzję w temacie akceptacji samej siebie podjęła kilka lat remu Alicia Keys - po prostu odmówiła dalszego noszenia makijażu. Nie tylko na co dzień, ale też na koncerty, teledyski i zdjęcia. Dla wielu kobiet - w tym mnie - było to bardzo inspirujące posunięcie. Alicia twierdzi, że przestała się malować, bo uzależniła się od makijażu - sama coś o tym wiem, wiedzą moje przyjaciółki i koleżanki, wiedzą też miliony kobiet na świecie. Decyzja Alicii Keys i widok jej nieumalowanej buzi była dla mnie w jakiś sposób dużo większym wsparciem niż wypluta przez kolejną celebrytkę marka makijażowa z ckliwymi wynurzeniami na temat celebracji swojej wyjątkowości. Myślę, że gdyby Selena chciała zainspirować nas do bycia okej z niepoprawioną, naturalną sobą, zrobiłaby coś podobnego, tylko że na tym się już tak fajnie nie zarabia jak na ładnych, błyszczących rozświetlaczach, prawda?

No dobra, ale Rare Beauty działa ku chwale zdrowia psychicznego

Marka deklaruje swoje zaangażowanie w promocję zdrowia psychicznego. Przekazuje 1% (!) ze wszystkich sprzedaży na Rare Impact Fund i gromadzi fundusze w jeszcze inne sposoby. 

Słuchajcie, mam z tym problem. Dlaczego? Dlatego, że Rare Beauty to nie fundacja charytatywna; to marka makijażowa. Fajnie, że jakąś część swoich zysków przeznacza na pomoc, ale wciąż - to tylko jeden procent ze sprzedaży i tak dość drogich produktów. Na tyle mało, żeby jednak dostać niemal całą kwotę zapłaconą za produkt, ale na tyle dużo, że można o tym wspomnieć na stronie swojej marki. 

Wszystkie produkty mają nazwy nawiązujące do stanów psychicznych, tak żebyśmy czasem nie zapomnieli, że kupując bronzer od Seleny zmieniamy świat na lepsze. Mgiełka do twarzy marki nazywa się na przykład "Always an Optimist", co jest o tyle zabawne, że bycie wiecznym optymistą może cię doprowadzić do... problemów ze zdrowiem psychicznym. Zachęcam do zapoznania się ze zjawiskiem tzw. toksycznej pozytywności. 

Nie podoba mi się sposób, w jaki ta marka wykorzystuje współczucie i chęć pomocy potrzebującym ludziom, żeby sprzedać swoje produkty. Jest w marketingu taki myk, żeby przekonać klientów, że kupując twój produkt robią coś dobrego dla świata, i to właśnie wykorzystuje Rare Beauty. 

Nie podoba mi się, że Selena próbuje mi sprzedać swoje szminki i korektory wmawiając mi przy okazji, że jak to zrobię, to zrobię coś dobrego moralnie. Nie zrobię. Zamiast kupować jej podkład za 159 zł (!!!) mogłabym połowę tej kwoty przeznaczyć bezpośrednio na dofinansowanie jakiejś organizacji pomagającej ludziom z chorobami psychicznymi i zrobiłabym tym więcej dobrego niż kupienie sobie podkładu, ukrycie - celebrowanie? - swoich "niedoskonałości" ze świadomością, że na faktyczną pomoc został przeznaczony 1% tej kwoty. 


Te dwa aspekty - przekonywania nas, że dzięki tej marce będziemy się nagle akceptować takimi, jakimi jesteśmy, oraz że kupując jej produkty robimy właściwie moralnie dobrą rzecz - wpłynęły na moją decyzję, żeby nigdy nie kupić od tej marki absolutnie żadnego produktu. 

Dużo bardziej podoba mi się mareting Rihanny, która swoje kosmetyki tworzy z myślą, że makeup jest od tego, żeby się nim bawić, co po jej produktach po prostu widać. Chcąc sprzedać klientkom szminkę pokazuje im szminkę i mówi "hej, to jest szminka, jest fajna, kupcie sobie" i przemawia to do mnie bardziej niż "spójrz, ta szminka pomoże ci z samoakceptacją, a jak ją kupisz za 115 zł to będziesz nawet lepszą osobą, bo jeden procent przeznaczymy na organizacje od zdrowia psychicznego!". 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz