sobota, 16 lutego 2019

3 proste rzeczy, które natychmiastowo poprawiły moje samopoczucie i produktywność


Trzy bardzo proste rzeczy. Trzy małe, bezpieniężne inwestycje w swój czas i dobry nastrój. Coś, co może zrobić każdy i co przynosi natychmiastowe efekty i korzyści. Wszystkie przetestowałam już na sobie. Działają. Polecam!


Usunięcie messengera i aplikacji Facebook'owej

To naprawdę niesamowite, ile czasu zyskałam dzięki usunięciu ich z telefonu!
Jestem pewna, że gdyby spytać przeciętną osobę ile razy dziennie korzysta z tych aplikacji, po krótkim namyśle odpowiedziałaby, że zbyt wiele. Niby wszyscy jesteśmy świadomi, że za często i za długo patrzymy w smartfony, ale podjęcie jakichś kroków, które mogłyby to zmienić, nie jest wcale takie proste. Wcale się nie dziwię. Nie jest wcale tak łatwo z dnia na dzień usunąć aplikację, dzięki której mamy kontakt z bliskimi nam osobami. Wiem coś o tym; moi najbliżsi przyjaciele mieszkają w innych krajach.
Z początku pewnie będzie Ci dziwnie nie dostawać powiadomień dziesięć razy na minutę, ale jeśli się nie złamiesz i wytrwasz w swoim postanowieniu, z czasem zaczniesz naprawdę cenić tę ciszę. Jeszcze dwa miesiące temu gdy włączałam w telefonie internet, by sprawdzić jakieś słówko w słowniku, dostawałam w bonusie powiadomienia. Głupio mi było nie zajrzeć i nie odpisać. A potem nagle wyjść z konwersacji, która (jak to się stało..?) przerodziła się w jakąś angażującą dyskusję.
Nie chodzi o to, żeby z nikim nie rozmawiać. Relacje z ważnymi dla nas osobami są bardzo istotne, chodzi mi jedynie o to, by świadomie poświęcać im czas.
Wyżej wspomniałam już, jakie odległości dzielą mnie i moich przyjaciół. Nie możemy tak po prostu zdecydować, że po południu idziemy do kawiarni a w weekend na zakupy. Czy mimo to mam z nimi codzienny, regularny kontakt? Ależ oczywiście! Jestem na Fejsie gdy korzystam z laptopa, a jeśli jestem poza domem do często piszemy do siebie na Whatsappie lub dzwonimy na Skype. Wierzcie mi, że żadna wartościowa relacja nie ucierpi na tym, że wywalicie z telefonu Messengera. Jeśli chce się mieć z kimś kontakt, znajdzie się sposób.


Picie większej ilości wody

Naprawdę ciężko w kilku słowach ująć wszystkie płynące (!) z tego korzyści. Trzeba po prostu spróbować.
Nie chcę tu przytaczać wszystkich powodów zdrowotnych, dla których warto pić co najmniej 1,5l wody dziennie, bo znajdziecie wiele mądrzejszych i bardziej merytorycznych źródeł, które przybliżą Wam temat. Ja natomiast poza przekonaniem Was do praktykowania tegoż sposobu chcę też podzielić się pewnym zabawnym spostrzeżeniem. Jako człowiek zmuszany czasami przez życie do pobudek o nieludzkich porach, ukochałam sobie kawę na start każdego takiego poranka. Działało, wiadomo, miałam efekt, na którym mi zależało. Byłam pobudzona. Ale nie w najlepszy możliwy sposób, bo tego doświadczyłam, gdy... zaczęłam pić w pracy więcej wody. Byłam bardziej skupiona, i produktywna. Fakt, że chodzenie do filtra bywało kłopotliwe, ale naprawdę sądzę, że było warto. Nieco problematyczna okazała się też być liczba wyjść do łazienki, która rosła wprost proporcjonalnie do ilości wypitych kubków wody, ale... serio. Żadne wyrzeczenie. Nie w ostatecznym rozrachunku.
Podzielę się też z Wami moimi dwiema sztuczkami, które pomagają mi w piciu odpowiednich ilości wody i ułatwiają pamiętanie, by to robić. Pierwsza z nich to bidon. Bidon jest super. Kupiłam sobie taki półlitrowy i pilnuję się, by wyzerować go przynajmniej trzy razy dziennie. Gdy oglądam jakiś serial, trzymam go przy sobie i popijam od czasu do czasu. Gdy idę do pracy, uzupełniam go po brzegi i później co jakiś czas sięgam po niego w ciągu tych ośmiu godzin. To znacznie lepsza opcja niż np kubek, bo nie położycie go obok siebie na kanapie i nie zabierzecie do torebki.
Druga wskazówka to kupienie sobie filtra do wody. Mam jeden od ponad roku i nie wyobrażam sobie dziś funkcjonowania bez tego cuda. Nie muszę kupować butelek wody w sklepach, zwiększać ilości plastiku w śmietnikach i - o zgrozo - dźwigać tego do domu. Co miesiąc trzeba kupować filtry, ale to ani problem, bo filtry są raczej bez problemu dostępne, ani jakiś wielki wydatek. Moim zdaniem naprawdę warto.

3. Planowanie przygotowywanych posiłków

Myślałam, że tego nie ogarnę, bo przywykłam do funkcjonowania na zasadzie "jak będę szła do domu to po drodze kupię coś na obiad". O tym, jak niekorzystne było to podejście, przekonałam się dopiero zaplanowawszy sobie posiłki na kilka kolejnych dni. Zauważyłam, że nie tracę na tym tyle czasu i że zaczęłam oszczędzać pieniądze. Wadą było to, że siłą rzeczy musiałam podnieść swój skromny poziom umiejętności kulinarnych, ale i to szybko okazało się być raczej na plus. Posiłki, które przygotowuję teraz w domu, są znacznie zdrowsze. Wiem, co wrzucam do garnka i na patelnię, nie ma tam żadnych niezdrowych świństw i smak też jest lepszy, bo kupuję tylko to, co jadam z przyjemnością. Nie mam już takiej ochoty chodzić po naleśnikarniach czy restauracjach, bo w domu mam smaczniej, zdrowiej i taniej. Jasne, że trzeba to wszystko przygotować i zaplanować, ale o ile na początku faktycznie jest to trochę uciążliwe, po czasie nabiera się praktyki i zarówno ja, mój żołądek jak i portfel zgodnie twierdzimy, że żadne z nas nie ma najmniejszych zastrzeżeń wobec takiego rozwiązania.
Na dobry początek wybierzcie sobie swoje ulubione potrawy, które jesteście w stanie przygotować w relatywnie krótkim czasie. Tak w ramach spróbowania. Podliczajcie też wydawane w ten sposób pieniądze, bo jestem przekonana, że zaoszczędzona w ten sposób kasa szybko stanie się całkiem dobrą motywacją, by nie powracać do jadania na mieście.


Proste, prawda? Uskutecznienie tych metod nie jest ani trudne, ani kosztowne i możemy na tym tylko zyskać. Ja spróbowałam i naprawdę mi się to spodobało.
A potem nic już nie było takie jak kiedyś...

1 komentarz:

  1. Mesengera lubię, bo pozwala mi z dzieciaczkami się komunikować, jest jeszcze WhatsUp, ale to jest jedno i to samo. Nie mogłabym zrezygnować.
    Trzeba samodyscypliny. Gratulacje.

    OdpowiedzUsuń