Dziś o tym, czego możecie się spodziewać na studiach lingwistycznych i dlaczego warto - lub nie - rozważyć je przy wyborze najlepszego dla siebie kierunku. Wpis opiera się głównie na moich własnych doświadczeniach. Opowiem Wam, jakie mieliśmy przedmioty, jak wyglądały zaliczenia i jak to było z tą nauką samego języka.
Rekrutacja
Na maturze zdawałam rozszerzony język polski i angielski oraz podstawowy francuski.Francuski nie przydał mi się w ogóle podczas rekrutacji na lingwistykę francusko-hiszpańską.
Jak to możliwe? Otóż wartość każdego punktu zdobytego na egzaminie z języka na poziomie rozszerzonym była większa niż ta zdobyta na podstawowym. To ma swój sens, ale i tak przyznaję, że jest trochę dziwne. W każdym razie - studiowanie francuskiego i hiszpańskiego umożliwiła mi znajomość angielskiego.
W 2014 roku, kiedy składałam dokumenty potrzebne do rekrutacji, osób chętnych na lingwistykę stosowaną było bardzo dużo, bodajże kilkanaście lub nawet kilkadziesiąt osób na miejsce. Głównie ze względu na to nie udało mi się dostać na ten kierunek przy pierwszym naborze, a dopiero przy drugim, po nieznacznym obniżeniu progów punktowych. Ależ ja się cieszyłam ♥
Przedmioty
Dwoma najważniejszymi były oczywiście PNJH i PNJF, czyli praktyczna nauka języka hiszpańskiego/francuskiego. Były to przedmioty, na których uczyłyśmy się tych dwóch języków od podstaw. Mówię tu o mojej grupie, bo osoby które już znały francuski zaczęły swoją edukację na nieco wyższym poziomie.Zajęcia wyglądały jak typowy kurs językowy - praca z podręcznikami, słuchanie, czytanie, notatki, gramatyka, słówka. Oczywiście było znacznie intensywniej niż przy takiej nauce znanej nam z gimnazjum czy podstawówki. Osoby zaawansowane miały PNJF rozbity na konkretne umiejętności językowe, np. "konwersacje i rozumienie ze słuchu" czy "język pisany i leksyka". W dalszych etapach nauki, gdy dogoniłyśmy dziewczyny znające lepiej francuski, także nam wyszczególniono takie przedmioty i wszystkie uczyłyśmy się razem.
Miałyśmy też oczywiście sporo innych przedmiotów, niektórych związanych ściśle z nauką języka (np. fonetyka, bardzo dobrze wspominam tę hiszpańską), niektóre niekoniecznie (np. kultura Francji lub historia i kultura Hiszpanii i krajów hiszpańskojęzycznych). Później pojawiały się kolejne; gramatyka opisowa, elementy językoznawstwa stosowanego i, oczywiście, historia literatury.
W jakim języku odbywały się zajęcia? My zaczynałyśmy po polsku, ale np. druga grupa studentów z hiszpańskiego miała zajęcia z prowadzącą, która od samego początku mówiła do nich po hiszpańsku. To był chyba tylko jeden taki przypadek na naszym roku. Z czasem, czyli tak mniej więcej na początku drugiego roku, prowadzący coraz częściej mówili do nas w językach, których się uczyłyśmy. Prowadzili tak np. historię literatury. Miałyśmy też kilka zajęć z przesympatycznym Francuzem, przy którym te z nas, które jeszcze borykały się z barierą przed rozmawianiem w języku obcym z native'm, szybko się jej pozbyły.
Studencka codzienność
Ponieważ nauka języka obcego nie jest czymś, co można po kilku miesiącach zaniedbania nadrobić w dwie noce i zdać na sesji dla świętego spokoju, kolokwia miewałyśmy kilka razy w ciągu każdego semestru. Szczególnie na początku, gdy tak ważne było nabycie solidnych podstaw. Nauczyciele bardzo często układali zajęcia w taki sposób, abyśmy mogły jak najczęściej używać języka wypowiadając się na jakiś temat czy pisząc swoje teksty. Nie zawsze były to jakieś superskuteczne metody (co widzę teraz, po wieloletnim zainteresowaniu procesem nauki języka samego w sobie), ale tu już wchodzimy w metody nauczania konkretnych nauczycieli. W ostatecznym rozrachunku - bardzo dobrze oceniam pierwsze miesiące na uczelni. Przyszłam na studia z podstawową znajomością francuskiego, a i tak zgłosiłam się do grupy zaczynającej od zupełnego zera, bo chciałam popracować jeszcze nad podstawami. I udało mi się to, zresztą same zajęcia były mega fajne i przyjemne. Chętnie na nie uczęszczałam, chętnie widywałam się z koleżankami z kierunku.A zatem: kolokwia - były, regularna nauka - była. Trochę inaczej wyglądało to na przedmiotach typu "językoznawstwo", bo tam można było sobie zarwać nockę lub dwie i zdać śpiewająco.
Często te mniejsze oceny które zdobywałyśmy na kolokwiach dawały nam średnią na semestr, czasem zaliczałyśmy przedmiot zdając test końcowy. Jak już wspomniałam, zależało to od konkretnego przedmiotu i specyfiki nabywanej umiejętności/wiedzy.
Zaliczenia przedmiotów wyglądały różnie - a to test pisemny, a to napisanie pracy na określoną liczbę stron, a to egzamin ustny. Nie było jednej formy testu dla wszystkich przedmiotów, na każdym prowadzący wymagał czegoś trochę innego. Niektóre zdawało się łatwo, inne były męczące.
Studia zapewniły mi bardzo dużo kontaktu z językami, których się uczyłam, ale - i to jest coś, o czym wiele osób nie wie - studia nie są po prostu kursem językowym. Jasne, da się tam nauczyć języka, ale to nie jest tak, ze ktoś Wam go magicznie włoży do głowy. Nie nauczycie się rozumienia ze słuchu, jeśli nie będziecie bardzo dużo słuchać. Nie będziecie umiały/umieli czytać w języku obcym jeśli ograniczacie się do przykładów z książki do gramatyki. Umiejętności posługiwania się językiem obcym nie da się nabyć bez intensywnej pracy i idąc na studia trzeba mieć to na uwadze. Studia raczej Was zmuszą do wykorzystywania już tych języków do przyswajania różnorodnej wiedzy z dziedziny kultury czy literatury. I to jest bardzo dobra metoda, trzeba tylko umieć ją stosować i z niej skorzystać. Nastawcie się na to, że jeśli faktycznie chcecie po tych trzech latach śmigać w języku obcym, pomimo uczęszczania na studia czeka Was też mnóstwo pracy własnej.
Pisanie o obrona pracy licencjackiej
Mimo że na moim kierunku językiem "głównym" był francuski, do napisania pracy licencjackiej wybrałam sobie hiszpański, bo po prostu tematy bardziej mi się podobały. Głównie dlatego, że ich nie było, tzn takich narzuconych z góry, i mogłam sama zdecydować o czym chciałabym pisać. Wybrałam sobie taki temat historyczno-społeczny i choć mnie samą bardzo interesował muszę przyznać, że pisanie licencjatu jest przede wszystkim pracą. Pracą pełną szukania źródeł, selekcji informacji, budowania na ich podstawie kolejnych zdań, akapitów, stron... Były momenty, że szło mi to naprawdę opornie, ale koniec końców dobrnęłam do końca i wszystko było w porządku.Broniłam się, naturalnie, po hiszpańsku. Sama obrona wyglądała jak taka dyskusja na temat opisany w pracy z ludźmi, którzy ją sobie przeczytali i chcieliby sobie ze mną o tym porozmawiać. Nie stresowałam się, na pewno nie w trakcie samej obrony, bo o tym co w mojej głowie działo się przed wejściem do gabinetu... chyba możecie sobie to wyobrazić.
Efekty nauki
Studia zapewniły mi mnóstwo kontaktu z francuskim i hiszpańskim, musiałam ich dużo słuchać i czytać, a także się wypowiadać i tworzyć teksty. Wtedy mnie to strasznie męczyło, ale teraz przyznaję, że widzę tego efekty.Czy nauczyłam się tych dwóch języków tak dobrze, jak bym chciała? Nie. Bo za mało robiłam sama poza zajęciami (choć to też nie tak, że nie robiłam nic). Umiem je dobrze, ale nie jest to poziom, w którym czuję się nie wiadomo jak pewnie.
Nie miałam jednak złudzeń, że uczyć się będę także po studiach, co robię nadal. Jednak gdyby nie te trzy lata kontaktu z językami z pewnością nie szłoby mi to tak, jak idzie teraz.
Czy polecam? Nie mam jednoznacznej odpowiedzi. Jeśli ktoś chce związać z językami swoją przyszłość, to jak najbardziej - dostanie bardzo duży pakiet wiedzy i, oczywiście, ładny dyplomik na koniec. Tylko że ten dyplom to nie jest potwierdzenie języka samo w sobie (i dobrze!). Zatrudniające Was w przyszłości firmy i tak będą sprawdzać. Przygotujcie się na to.
Jest to na pewno świetny kierunek dla osób chcących języka nie tylko się nauczyć, ale także używać, bo studia Was do tego po prostu zmuszą. Bez tego nie da się ich skończyć.
Jeśli macie jakiekolwiek pytania - piszcie śmiało, chętnie na nie odpowiem (i poprzypominam sobie studenckie czasy).
Buziaczki!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz