Naprawdę trudno mi wskazać ten moment, kiedy wszystko wymknęło mi się spod kontroli. Co ciekawe, przed liceum stanowczo się przed mejkapem wzbraniałam; pamiętam nawet, jak kiedyś pomalowałam się na Sylwestra i po północy poszłam sprawdzić, jak tam się trzyma tusz do rzęs i cała reszta. Nie trzymał się wcale, ale nie to mnie zaniepokoiło; spojrzawszy na swoją buzię stwierdziłam, że bez makijażu już mi się nie podoba tak jak kilka godzin wcześniej. Postanowiłam więc, że nie będę się więcej malować, bo nie chcę doświadczać podobnego uczucia za każdym razem podczas demakijażu.
Szło mi całkiem nieźle.
Do czasu.
Gdzieś na początku liceum makijaż stał się nieodzownym początkiem każdego mojego dnia i z czasem zaczęłam się malować za każdym razem, gdy wychodziłam z domu lub gdy ktoś miał mnie odwiedzić. Nie pokazałabym się przecież nikomu taka niedokończona. Co by sobie o mnie pomyśleli?
I oto nadeszło zwątpienie
Jakiś rok temu moja przyjaciółka, pisząc ze mną na FB, rzuciła w rozmowie: "W ogóle nie wiem, czy ci mówiłam, ale przestałam się malować, tak zupełnie. Już nawet nie używam tuszu do rzęs". To niepozorne stwierdzenie niesamowicie dało mi do myślenia bo uświadomiłam sobie nagle, że dla mnie rezygnacja z codziennego makijażu - przed wyjściem do pracy czy na spotkanie - wcale nie byłaby taka prosta.Ale od razu pomyślałam też o tych wszystkich korzyściach, które mogłabym wyciągnąć z podjęcia podobnej decyzji. Nie musiałabym o piątej rano majstrować tuszem przy łzawiących z niewyspania oczach; ominęłoby mnie wieczorne zmywanie go (czego nie znoszę). Zaoszczędziłabym pieniądze, które mogłabym albo odłożyć, albo wydać na coś, co sprawiłoby mi więcej radości. Bo, jak uświadomiłam sobie wówczas, makijaż już mi jej nie sprawiał, za to kojarzył się z czymś kłopotliwym, co jednak robić trzeba. Miałam poczucie, że bez mejkapu jestem niedokończona i niekompletna, że tak długo, jak nie mam na buzi niezbędnych (?) kosmetyków, tak długo nie powinnam się nikomu pokazywać.
Zaczęłam zadawać sobie pytania. Dlaczego przywiązałam tak dużą wagę do tego, jak wygląda moja buzia? Czemu coś, co kiedyś kojarzyło mi się z zabawą, teraz jest dla mnie tak kłopotliwe? Jak zareagowałoby otoczenie, gdyby zobaczyło mnie taką - z mojej ówczesnej perspektywy - niekompletną? Jak ja sama będę się z tym czuła? Jak reakcje innych wpłyną na moje samopoczucie?
Oczywiście, że musiałam to sprawdzić!
Eksperyment na samej sobie
Największym wyzwaniem wydawało mi się pójście niepomalowaną do pracy, więc, wiadomo, postanowiłam to zrobić.Ale na początku nie było łatwo. Pamiętam, że kiedy po raz pierwszy pojawiłam się na nocce niepomalowana, pierwszy komentarz usłyszałam już po jakichś dwóch minutach od wejścia do biura ("O, nie widziałam cię jeszcze z niepomalowanymi oczami!"), drugi jakieś pięć minut później ("Wszystko okej? Wyglądasz jakoś blado"). Nie były to komentarze negatywne, wręcz przeciwnie - pierwszy brzmiał miło, drugi wynikał raczej z troski. Oba jednak rozwiały moje wątpliwości w związku z tym, że otoczenie mogłoby w sumie nawet nie zauważyć zmiany. Pamiętam, że miałam wtedy w torebce tusz do rzęs, w razie gdybym poczuła się jakoś superniepewnie. Ale nie chciałam go używać.
Jako że była to nocka, prosto po powrocie do domu poszłam spać a to, że nie musiałam jeszcze męczyć oczu wacikiem z płynem do demakijażu, okazało się być dla mnie zbawienne. Jakież to było cudownie wygodne!
Próbowałam więc dalej. Czasem na nockach, czasem na rano. Zastanawiałam się, jak źle muszę wyglądać tak niewyspana i jeszcze bez makijażu, ale nadal nie były to odczucia na tyle negatywne, żebym zrobiła krok w tył i wróciła do punktu wyjścia.
W międzyczasie uczyłam się patrzeć na samą siebie troszkę inaczej, akceptować to, jaka jestem w tej "surowej" wersji samej siebie. To wszystko brzmi strasznie górnolotnie, ale ja naprawdę potrzebowałam pewnego przewartościowania swoich przekonań i nauki bycia niepoprawioną wersją samej siebie przy ludziach. Zresztą jestem dziewczynką, przecież powinnam pilnować wyglądu, co nie?
Robiło się łatwiej. Potrafiłam nie malować się przez wiele dni i w międzyczasie chodzić do pracy, spotykać ze znajomymi itp. Bywały momenty, że czułam dyskomfort, ale i tak był on już dużo mniejszy. Wygoda zawsze była dla mnie bardzo ważna i oto robiłam krok w stronę ułatwienia sobie życia na nowy sposób.
Na nowych zasadach
To nie tak, że nie lubię się malować - gdyby tak było, dałabym sobie spokój po dwóch pierwszych próbach w moim życiu. Makijaż uważam za mega fajne zajęcie, dlatego nie wyrzuciłam swoich kosmetyków. Korzystam z nich, raz rzadziej, raz częściej, ale już raczej nie z poczucia konieczności. Jeśli nie mam ochoty tego robić, to nie robię. Nie sięgam po tusz dlatego, że za dziesięć minut wychodzę z domu. To daje mi dokładnie tę "wolność", o którą mi chodziło. Coś, co stało się dla mnie upierdliwe, znów sprawia mi radość. Pozbyłam się przekonania, że przecież wypada. Albo że trzeba. Albo powinnam.Ciekawi mnie jedno - ile jeszcze jest takich dziedzin życia, które mogłabym sobie uprościć, a których nie zdążyłam do tej pory zauważyć?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz