Pamiętam, że gdy zaczynałam swoją przygodę z minimalizmem byłam przekonana, że chodzi o to, żeby wszystko ograniczać. Na pewno są też i osoby z takim podejściem do sprawy, ale, o czym z przyjemnością się przekonałam, w przełożeniu na rzeczywistość nie jest to wcale takie jednoznaczne. Piszę "z przyjemnością", bo w niektórych aspektach mniej czegoś oznacza więcej czegoś innego - czegoś, co jest dla mnie znacznie bardziej wartościowe.
Nie są to zależności doskonale widoczne na pierwszy rzut oka, dlatego chciałabym Wam dzisiaj o nich trochę opowiedzieć. Potraktujcie te przykłady jako inspiracje.
Potrzeby materialne
Najnowsze telefony, drogie ubrania od znanych projektantów i lśniący samochód prosto z salonu. Więcej książek, bo kochasz literaturę. Więcej kosmetyków, bo uwielbiasz się malować. Kolejne ciuchy wypatrzone w promocji. Kolejne gadżety, bo jest fajna przecena.
To wszystko kosztuje bardzo dużo. Może nie we wszystkich przypadkach i nie w tych pojedynczych, ale zsumowane razem - już tak.
A co później? Półki pewne zakurzonych, dawno już przeczytanych książek; cała szafka kosmetyków, z których korzystamy raz do roku, a którym niedługo skończą się daty ważności. Szafa pełna niepasujących do siebie ubrań. Mnóstwo kabli, starych etui i nieużywanych zegarków.
Nie ma zupełnie nic złego w wydawaniu pieniędzy na rzeczy, które są dla nas ważne i użytkowe. Ale inwestowanie w zagracanie swojej przestrzeni przedmiotami, z których nie korzystamy, może się skończyć bardzo kłopotliwie - wyrzucaniem rzeczy z poczuciem, że oto pozbywamy się tak naprawdę swoich pieniędzy.
W momencie, w którym przestajemy tego wszystkiego potrzebować, w którym nasze szczęście zaczyna być niezależne od emocji dotyczących nabywania kolejnych rzeczy, oszczędzamy. Mniej kupowania przedmiotów to więcej pieniędzy w portfelu. Mniejsze potrzeby materialne to mniejsza ilość pieniędzy, których potrzebujemy, by je zaspokoić, co prowadzić nas do kolejnego punktu:
Praca
Jeśli lubisz drogie (lub tanie, ale liczne) rzeczy, musisz skądś mieć na nie pieniądze.
A te, jak wiemy, na drzewach nie rosną. Musimy je zarabiać, wykorzystując do tego swoje umiejętności i swój czas.
Oraz swoje nerwy. A czasem też i zdrowie.
Nie twierdzę, że praca sama w sobie jest zła. Nie jest. Ale przepracowanie już tak. Nadgodziny, za które nikt nam nie zapłaci nie są fajne. Świadomość, że przecież musisz wracać codziennie do nielubianego przez siebie miejsca bo za coś trzeba kupić kilkanaście kolejnych ubrań z przeceny, to nic miłego. No ale przecież musisz je mieć, prawda?
Nie musisz. A już na pewno nie takim kosztem. Jeśli dużo przedmiotów to dużo pracy (której nie wykonujesz dlatego, ze lubisz, ale dlatego, że jakoś musisz za swoje potrzeby płacić), a to mniej Twojego czasu i uwagi na inne ważne dla Ciebie rzeczy.
Kupowanie kolejnych, niepotrzebnych nam przedmiotów, i uzależnianie się przez to od pracy, to droga donikąd. I z tego też miejsca płynnie przechodzimy dalej:
Czas
Mniej rzeczy, których potrzebujesz, to mniej pieniędzy, które jakoś musisz zarobić. Mniej pieniędzy to mniej pracy, a mniej pracy to więcej czasu.
I tutaj mówię o tym wprost: minimalizm to więcej czasu. Nie potrzebujesz tyle pracować, więc nie siedzisz w biurze po dwanaście godzin, żeby potem wygrzebać się z papierów i wrócić do domu nie mając siły na nic poza prysznicem i dotarciem do łóżka. Jasne, są osoby, które się w tym spełniają, ale z moich spostrzeżeń wynika, że często ludzie dążą do takiego rodzaju sukcesu nie dlatego, że taka a nie inna droga im odpowiada, ale dlatego, że jak się wszędzie tak kultywuje ciężką pracę to człowiek po jakimś czasie już sam nie pamięta, po co to w ogóle robi. A przecież nagle nie zwolni, bo niezasuwanie cały dzień to lenistwo.
Masz czas, czyli to, co jest tak naprawdę najcenniejsze. Coś, czego nie odzyskasz, jeśli raz już zostanie zmarnowane. Możesz go przeznaczyć na to, co Ci się podoba - kontakty z bliskimi, rozwijanie zainteresowań, dbanie o swoje zdrowie. odpoczynek, podróżowanie... Wszystko to, na co w życiu pełnym pracy, przedmiotów i pogoni za nimi można tak łatwo zgubić. A odzyskać jest nie najłatwiej.
I to jest coś, co na mojej osobistej liście priorytetów jest niekwestionowanym numerem jeden. Czas ma dla mnie przeogromną wartość i nie wyobrażam sobie podjąć się pracy, w której zarabiałabym krocie, a przez którą nie miałabym czasu dla siebie. Żadna kwota nie zrekompensowałaby mi tego, co bardzo szybko bym wówczas straciła.
A teraz przejdźmy do czegoś, co z czasu wynika, ale nie jest już tak proste w przełożeniu.
Uwaga
Chodzi mi o moją uwagę i rzeczy, na które ją poświęcam.
Gdzieś ostatnio przeczytałam, że jesteś czym, co czytasz i co oglądasz. Wzięłam sobie to bardzo do serca i staram się nie karmić swojego umysłu tym co płytkie i nieistotne z mojej perspektywy. Mam też za sobą kilka książek o wykorzystywaniu czasu i staram się nie pozwolić sobie na zapomnienie, jaką ma on naprawdę wartość.
Mój umysł to pojemna maszyna, tak jak i umysł każdego człowieka, ale wszystkiego nie pomieści. Nie da się cały dzień zajmować głupotami i jednocześnie jakoś się tym samym rozwinąć. Jeśli robimy rzeczy proste, nie rozwijamy się robiąc te trudniejsze. Robiąc coś, nie robimy czegoś innego.
Staram się codziennie o tym myśleć. Minimalizm bardzo mi w tym pomaga. Odlajkowałam mnóstwo niewnoszących nic do mojego życia stron czy profili, zarówno na FB jak i na Insta. Staram się regularnie czyścić moje skrzynki mailowe (mam więcej niż jedną); niedawno powypisywałam się z większości newsletterów, bo przestałam je śledzić już jakiś czas temu i od jakiegoś czasu po prostu zalegały mi na skrzynce. To niby małe rzeczy, ale pomagają mi panować nad tym, na co poświęcam swoją uwagę. Chciałabym, żeby moja głowa była wypełniona rzeczami dla mnie ważnymi lub interesującymi, ale to nie stanie się samo. Trzeba z jednego zrezygnować, żeby móc co innego uzyskać. O swoją uwagę trzeba po prostu nieustannie dbać.
A przecież rzeczy o niczym już teraz nie świadczą. Można czytać książki na czytniku i osiągać w rok liczbę przeczytanych lektur większą od kogoś, kto całe ściany w pokoju ma pokryte uginającymi się od dzieł literackich półkami. Można kupować muzykę na albumy i pojedyncze utwory za pośrednictwem aplikacji, umożliwiających korzystanie z takich usług. Pamiętam, jak kiedyś ja sama okupowałam się płytami, bo chciałam się uważać za znawczynię muzyki, choć podświadomie wiedziałam, że to nie ma sensu. Mogłam kupować tę muzykę inaczej, bez zawalania sobie półek płytami. Ale miałam wrażenie, że jeśli mam jakiś fizyczny przedmiot związany z tą pasją to jest ona wówczas w jakiś sposób "pełniejsza".
Udało mi się to w znacznym stopniu zwalczyć. Nadal kocham muzykę, ale nie kupuję fizycznych płyt po to, by je po prostu mieć. Kocham czytać, ale nie zawalam już półek książkami, z którymi nie mam później co robić, a co robiłam kiedyś i co opisałam w jednej z moich poprzednich notek. Rozumiecie, o co mi chodzi? Skupiam się na czynności samej w sobie a nie na wypełnianiu związanymi z nią przedmiotami mojej przestrzeni.
To już wszystko, co chciałam Wam dziś powiedzieć. Na pewno poszczególne myśli będę w przyszłości bardziej rozwijać, ale na razie tyle Wam musi wystarczyć. Jeśli macie jakieś inne pomysły na to, co mogłoby się znaleźć na powyższej liście, podzielcie się; wierzę, że ten temat jest na tyle intrygujący, iż naprawdę warto wymieniać się swoimi spostrzeżeniami.
Buziaczki!
Mój umysł to pojemna maszyna, tak jak i umysł każdego człowieka, ale wszystkiego nie pomieści. Nie da się cały dzień zajmować głupotami i jednocześnie jakoś się tym samym rozwinąć. Jeśli robimy rzeczy proste, nie rozwijamy się robiąc te trudniejsze. Robiąc coś, nie robimy czegoś innego.
Staram się codziennie o tym myśleć. Minimalizm bardzo mi w tym pomaga. Odlajkowałam mnóstwo niewnoszących nic do mojego życia stron czy profili, zarówno na FB jak i na Insta. Staram się regularnie czyścić moje skrzynki mailowe (mam więcej niż jedną); niedawno powypisywałam się z większości newsletterów, bo przestałam je śledzić już jakiś czas temu i od jakiegoś czasu po prostu zalegały mi na skrzynce. To niby małe rzeczy, ale pomagają mi panować nad tym, na co poświęcam swoją uwagę. Chciałabym, żeby moja głowa była wypełniona rzeczami dla mnie ważnymi lub interesującymi, ale to nie stanie się samo. Trzeba z jednego zrezygnować, żeby móc co innego uzyskać. O swoją uwagę trzeba po prostu nieustannie dbać.
Przedmioty jako atrybuty naszych cech
Bywa, że ludzie otaczają się książkami, płytami z muzyką czy innymi przedmiotami, które mają innym zasugerować, kim jest ich właściciel. Osobą mądrą i oczytaną? Koneserem muzyki? Pasjonatem mody?A przecież rzeczy o niczym już teraz nie świadczą. Można czytać książki na czytniku i osiągać w rok liczbę przeczytanych lektur większą od kogoś, kto całe ściany w pokoju ma pokryte uginającymi się od dzieł literackich półkami. Można kupować muzykę na albumy i pojedyncze utwory za pośrednictwem aplikacji, umożliwiających korzystanie z takich usług. Pamiętam, jak kiedyś ja sama okupowałam się płytami, bo chciałam się uważać za znawczynię muzyki, choć podświadomie wiedziałam, że to nie ma sensu. Mogłam kupować tę muzykę inaczej, bez zawalania sobie półek płytami. Ale miałam wrażenie, że jeśli mam jakiś fizyczny przedmiot związany z tą pasją to jest ona wówczas w jakiś sposób "pełniejsza".
Udało mi się to w znacznym stopniu zwalczyć. Nadal kocham muzykę, ale nie kupuję fizycznych płyt po to, by je po prostu mieć. Kocham czytać, ale nie zawalam już półek książkami, z którymi nie mam później co robić, a co robiłam kiedyś i co opisałam w jednej z moich poprzednich notek. Rozumiecie, o co mi chodzi? Skupiam się na czynności samej w sobie a nie na wypełnianiu związanymi z nią przedmiotami mojej przestrzeni.
To już wszystko, co chciałam Wam dziś powiedzieć. Na pewno poszczególne myśli będę w przyszłości bardziej rozwijać, ale na razie tyle Wam musi wystarczyć. Jeśli macie jakieś inne pomysły na to, co mogłoby się znaleźć na powyższej liście, podzielcie się; wierzę, że ten temat jest na tyle intrygujący, iż naprawdę warto wymieniać się swoimi spostrzeżeniami.
Buziaczki!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz